Kraków. Przełom wiosny i lata. Semestr się kończy, Festiwal Miłosza trwa, poezja unosi się wśród smogu. Czasem trzeba odpocząć:obejrzeć film, w którym bohaterowie się naparzają, łamią nawzajem kończyny i wielokrotnie spadają z dachu.

Ten zarost. Ten kołnierzyk.
The Nice Guys
USA 2016
reż. Shane Black, scen. tenże oraz Anthony Bagarozzi
wyk. Ryan Gosling, Russell Crowe, Angourie Rice, Margaret Qualley
Mówię to i powiadam: osadzenie jakiegokolwiek filmu w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku automatycznie wzbogaca dzieło o komiczną warstwę. Ta moda, te (zwłaszcza męskie) fryzury, ten zarost: to nie może nie śmieszyć. Tutaj udało się zbrzydzić — choć nie pierwszy raz — Ryana Goslinga (Russellowi Krowie i tak nic nie pomoże). W ogóle wolę, gdy ten Kanadyjczyk gra jakiegoś — jak to mówi młodzież — nieogara, niż gdy ma być głęboki. Mam nadzieję, że coraz częściej pozwolą mu się wygłupiać!

Angourie Rice jest w tym filmie najlepsza: chcę ją jeszcze zobaczyć!
Crowe gra gościa, który dotkliwie poturbowuje ludzi za pieniądze. Bohater to niedawno owdowiały kiepski detektyw-alkoholik. Jeden bije drugiego, a potem rzecz jasna zaczynają współpracować i razem zajmują się sprawą tajemniczego zaginięcia. Pomaga im najbardziej rozgarnięta postać tego filmu — trzynastoletnia córka detektywa (fenomenalna Australijka-udająca Amerykankę: Angourie Rice). Ta postać mogłaby być niesamowicie irytująca — tu jednak jest niezbędna. Dlaczego jej nie ma na plakatach? Młoda aktorka poradziła sobie wspaniale, doskonale bilansowała pomiędzy komedią a chwilami bardziej dramatycznymi.
Sprawa kryminalna nie jest może bardzo porywająca — po paru dniach po seansie wyparowała mi w większości z głowy — ale nie o to chodzi. Film w ciekawy sposób gra na naszych oczekiwaniach: igra z naszymi oczekiwaniami wobec czarnej komedii i wykręca schematy kina noir. Jest śmiesznie, brutalnie, chwilami poważnie, a przede wszystkim: nigdy nudno.
Idealne na wieczór po dniu spędzonym na poezji…
Rybka

Biedny Gosling. 36 lat i już ubierają go w starczą kurtkę!